Majówka minęła, ale wspomnienia zostają… Zapraszamy do zapoznania się relacją z rejsu autorstwa Pawła Krakowiaka, kapitana jachtu „Le Soleil”.
Piątek – Dzień 0
Po długich dniach wyczekiwania nastał ten dzień. Szybko przebrnąłem przez pakowanie stając tylko przed kilkoma dylematami co zabrać. Szybki rzut oka na prognozę dał do zrozumienia, że majówka to jeszcze nie środek gorącego, chorwackiego lata i że bardziej potrzebne będą ciepłe bluzy czy kalosze niż krótkie spodnie. Moje przeczucia się później potwierdziły. Na nocnych wachtach dziękowałem sobie za wzięcie kolejnej ciepłej bluzy, a braku krótkich spodni czy kąpielówek w ogóle nie odczułem. Piątkowym popołudniem , po zapakowaniu do samochodu zostało tylko jedno trudne zadanie: wyjechać z Warszawy. Dziwnym zbiegiem okoliczności na pomysł wyjazdu na majówkę wpadło przynajmniej połowę mieszkańców stolicy, co dało się odczuć na drogach wylotowych. Dobre humory i perspektywa świetnego rejsu pozwoliły nam przebrnąć przez drogowe niedogodności i udać się w dalszą drogę w kierunku Adriatyku.
Sobota – dzień 1
Dojechaliśmy. Zaczęła się ta część rejsu, którą lubię najmniej: odbieranie jachtu, dokumenty, zakupy, ształowanie, rozpakowywanie… Mimo dobrego planu logistycznego wyszło jak zwykle i cała procedura zakończyła się po zachodzie słońca. Trasa jaka była przed nami była bardzo ambitna i każde godziny postoju w porcie oddalały nas od celu. Pierwotny plan zakładał wypłynięcie jeszcze w sobotni wieczór. Z drugiej strony nie mogłem odmówić załodze degustacji pysznej, chorwackiej kuchni czy towarzyskich rozmów z pozostałymi dwoma załogami, przed którymi było szkolenie na stopień jachtowego sternika morskiego. Po zapoznaniu się z prognozą znaleźliśmy złoty środek – zostajemy w porcie, ale wypływami wcześnie rano (lub jak kto woli w nocy) o godzinie 0400.
Niedziela – dzień 2
Zgodnie z prognozą z soboty, wiatru jeszcze nie ma – ma się pojawić dopiero w godzinach porannych. Dokładnie o 0436 oddajemy cumy i udajemy się w morze. Jest jeszcze zupełnie ciemno, dopiero po godzinie pojawiają się oznaki zbliżającego się świtu. Przy monotonnym dźwięku silnika realizujemy pierwszy etap planu: wypływamy w kierunku otwartego morza, a jak pojawi się wiatr, przechodzimy na żagle. Ten moment nadchodzi ok 0700. Załoga co prawda wątpi w siłe wiatru „-przecież flagi ledwo łopoczą” ale to tylko pozory – wiatr wiejący z rufy, zgodnie z kierunkiem płynięcia, zawsze wydaje się słabszy. To właśnie ten moment, kiedy uświadamiamy sobie, że rysowanie na teorii żeglowania wiatrów rzeczywistych, własnych i pozornych nie jest oderwane od rzeczywistości. Zakręcam o 180 stopni dziobem pod wiatr co rozwiewa wątpliwości – mamy ok 4B. Stawiamy pełne żagle i obieramy z powrotem kurs na południowy koniec Archipelagu Kornaty, aby tam wydostać się na otwarte morze. Sprawdza się prognoza – z każdą chwilą wiatr tężeje. Zbliżając się do Długiego Otoku, refujemy żagle (przez cały rejs refowanie przetrenujemy jeszcze wielokrotnie), szczególnie że czeka nas slalom między wyspami, gdzie miejscami szerokość przejścia wynosi tylko 1 kabel. Po jego przepłynięciu otwarty Adriatyk wita nas „bojową” pogodą – całe niebo pokryte chmurami, także deszczowymi. Nie przejmujemy się tym i obieramy kurs północno zachodni – idealnie z wiatrem i falą. Wiatr cały czas tężeje. Druga załoga ustawiła alarm na wiatromierzu na 25w, ten jednak włączał się zbyt często. Przestawienie go na 30w zmniejszyło ich częstotliwość, dopiero ustawienie na siłę 35w (czyli 8B!) spowodowało, że włączał się „tylko” raz na kilkanaście minut.
Właśnie w takich warunkach minęły nam pierwsze godziny na morzu. Silny wiatr w plecy, kurs prawie idealnie z wiatrem, bo z obawy przed dzikimi rufami halsowaliśmy się bagsztagami. Prędkość stale oscylowała w granicach 8w, ale na zjeździe z fali zanotowaliśmy rekordowe 14,5w! Po południu wiatr odkręcił na wschodni co pociągnęło zmianę kursu na bajdewind, a przez to zmianę charakterystyki falowania. Nasz jacht dalej dobrze radził sobie w tych warunkach, ale załoga oddawała już solidne daniny neptunowi. Biorąc pod uwagę zmęczenie długim przelotem, zrezygnowaliśmy z płynięcia do portu w Puli i zdecydowaliśmy się rzucić kotwicę w zatoce wyspy o uroczej nazwie Susak. Chowając się po zawietrznej, z dala od fali i wiatru, spędziliśmy noc po ciężkim dniu na spokojnym kotwicowisku.
Poniedziałek – dzień 3
Nie ma lekko , do Wenecji jeszcze kawał drogi, zatem znowu budzik w środku nocy, kotwica w górę o 0517 i kierunek Pula. Warunki idealne – pełny bajdewind 5-6B i o 1117 zacumowaliśmy przy nabrzeżu celnym. Mimo że Chorwacja jest członkiem Unii Europejskiej, nie należy do strefy Shengen (planuje do niej dołączyć w styczniu 2017), dalej obowiązuje kontrole graniczne, zarówno na lądzie, jak i wodzie. Nie są one zbytnio restrykcyjne, można bez problemu przekroczyć granicę na dowód osobisty, ale dalej wypływając poza chorwackie wody terytorialne trzeba przejść odprawę. Po bezproblemowym załatwieniu formalności, uzupełnieniu wody i zapasów pieczywa, o 1435 startujemy w kierunku Wenecji. Wiatr dopisuje, zarówno pod względem siły i kierunku. Dostając w pewnym momencie szkwału spojrzałem z ciekawości na wiatromierz, ale gdy ten zatrzymał się na 90w uśmiechnąłem się tylko, śmiejąc się z rozkalibrowanego urządzenia. Żegluga była wspaniała – duża prędkość, silny wiatr i spore fale sprawiały olbrzymią frajdę całej załodze. Jacht, polska konstrukcja z Olecka, Delphia 37.3, zapewniała pokaźną dawkę adrenaliny i satysfakcji każdemu za sterem przy zachowaniu pełnej sterowności. Jednak im bliżej Wenecji tym wiatr słabł, aż na ostatnie kilka godzin musieliśmy uruchomić silnik. O 0427 podaliśmy cumy na keję, witani przez załogę drugiego jachtu. Dostaliśmy od nich komplet informacji na temat mariny Santelene, która niedawno została rozbudowana i nie ma jej na części map. Po krótkiej wymianie wrażeń zmęczenie wzięło górę i udałem się na zasłużony odpoczynek.
Wtorek – dzień 4
Zasłużony dzień odpoczynku dla całej załogi. Cały dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie Wenecji – jednego z najpiękniejszych miast Europy, wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Każdy z nas miał inny pomysł na zwiedzanie – niektórzy zaczęli jeszcze rano (a może w nocy?) po zacumowaniu, ja jednak dopiero po odespaniu podróży z „samego rana o 1200” wybrałem się na miasto. Wenecji reklamować nie trzeba – miasto wybudowane na lagunie, poprzecinane siecią kanałów robi wrażenie i zdecydowanie warte jest poświecenia całego dnia. Po obowiązkowej wizycie na placu Świętego Marka i zwiedzanie mniej lub bardziej znanych zakątków tego pięknego miasta wracamy do malowniczej mariny.
Środa – dzień 5
Czas wracać – połowa wyprawy za nami, pozostało „tylko” 200Mm do Szybenika. Rozważaliśmy jeszcze plan powrotu przez włoskie wybrzeże, ale pogoda szybko zweryfikowała nasze zamiary. Wiatr miał być słabszy, bardziej „chorwacki” a po stronie włoskiej miało go nie być wcale. Po raz kolejny wypływamy wczesnym rankiem, o 0501 oddajemy cumy i kierunek powrotny do Chorwacji. Początek podróży nie był ekscytujący – pierwsze 35Mm z braku wiatru pokonaliśmy na silniku. W południe pojawił się zmienny wiatr o niewielkiej sile, szczególnie porównując do pierwszych dni. W spokojnych warunkach pokonaliśmy drugą część trasy, dość mocno pracując żaglami aby odpowiednio ustawić je do wiatru. Po drodze w bardzo bliskiej odległości, ok 2 kabli przed dziobem, przepłynął nam tankowiec zmierzający do Triestu. Mimo bardzo bliskiej odległości, cały manewr przebiegał spokojnie – korzystając z prawa drogi trzymaliśmy stały kurs, a oficer tankowca tak skorygował kurs, że bezpiecznie minął nas przed dziobem. Manewr zrobił wrażenie!
Późnym wieczorem zacumowaliśmy w Puli i zostaliśmy tam do rana. Musieliśmy przejść jeszcze odprawę graniczną, która ponownie przebiegła bez problemów. Ciekawostką jest fakt, że takiej odprawy nie przechodziliśmy we Włoszech w Wenecji, ale to już kwestia ich mentalności. Wiadomo, że gdyby był to port graniczny UE, sytuacja wyglądałaby inaczej.
Czwartek – dzień 6
W końcu udało nam się pospać. Po godzinie 11 startujemy w kierunku Zadaru. Pogoda po raz kolejny zachwyca – korzystna siła wiatru pozwala na uzyskanie wysokiej prędkości. Początkowo dokucza falowanie, lecz szybko zagłębiamy się w labirynt wzdłuż Chorwackiego wybrzeża gdzie problem zanika. Dni też robią się już zdecydowanie bardziej słoneczne – widać, że jesteśmy w Chorwacji i zbliża się lato. Trasa znowu wymagająca – około 80 Mm spowodowała, że w porcie Zadar meldujemy się solidnie po 2 w nocy. Tym razem nie ma komitetu powitalnego. Wciskamy się w wolne miejsce obok naszego drugiego jachtu, manewrując w wąskim przesmyku pomiędzy upakowanymi jachtami, po czym udajemy się na odpoczynek.
Piątek – dzień 7
Zaczynamy od zwiedzenia Zadaru – a to moim zdaniem jedno z najładniejszych miejsc na całym wybrzeżu i na pewno nie ma takiego tłoku jak w Wenecji. Wsłuchujemy się w organy – czyli specjalnie wydrążone nabrzeże, które pod wpływem wiejącego w kanałach wiatru wydaje dźwięki przypominające ten instrument. Po kilkugodzinnej wędrówce wyruszamy na ostatni etap podróży do Mariny w Szybeniku. I znowu się poszczęściło – umiarkowany wiatr w rufę pozwala na żeglugę fordewindem. Na odcinku do Biogradu panuje wyjątkowo duży ruch, który można nawet porównać do Pływania na mazurskich Bełdanach w szczycie sezonu. W kilku sytuacjach jesteśmy zmuszeni do zmiany kursu by uniknąć kolizji. Standardowo wieczorem wiatr słabnie – korzystając z ostatnich podmuchów płyniemy, ale kiedy nasza prędkość spada do 3 węzłów przechodzimy na „diesielgrota” i wracamy do Szybenika. Uzupełniamy paliwo i tuż przed 23 nasza wyprawa dobiega końca. Na kei witają nas załogi 3 jachtów, w tym także 10 nowo upieczonych „morsów”. Pod czujnym okiem loży szyderców kończymy naszą wyprawę.
Wyprawa zakończyła się sukcesem – dwie załogi Sztorm Grupy po długiej, pełnej żeglarskich przeżyć żegludze bezpiecznie zdobyły Wenecję i wróciły do Chorwacji. Teraz zostają nam wspaniałe wspomnienia ale i solidna dawka doświadczenia po takiej trasie. A teraz siadamy do mapy i zaczynamy planowanie kolejnych wypraw. Głód pływania po morzu zostaje, jak mówi szanta: „Będę myślał o Tobie dzień i noc, aby kiedyś wrócić tu, aby kiedyś wrócić znów…”
Paweł Krakowiak
Kapitan „Le Solieil”
pawel@sztormgrupa.pl
Zapraszam do obejrzenia naszej trasy!