Właściwie, nie jest to takie trudne. Wystarczy mieć trochę pieniędzy i trochę więcej szczęścia. Przyda się okazjonalnie podręcznik. Nie no dobra… żartuję. Trzeba się trochę bardziej postarać.
Zacznijmy od tego, że choć trochę trzeba tego samemu chcieć. Nie dlatego, że rodzice karzą, bo z takim nastawieniem to się chodzi do szkoły, a nie na kurs żeglarski, umówmy się.
Moim zdaniem najłatwiejszą formą jest obóz letni w wakacje, ale kurs weekendowy to też niegłupi pomysł (bardziej oczywisty, jakby nie patrzeć). Na całe szczęście, mam oba doświadczenia za sobą, o obu mogę opowiedzieć. Cieszymy się? No peeewnie, że tak.
Mamy chęci, mamy pieniądze, mamy podręcznik… przyda się jeszcze telefon na nudne wykłady- znaczy, nie oczywiście, będziemy pilnie notować. Można dorzucić jakiś zeszyt, w takim razie.
Co jeszcze jest niezbędne, w przypadku kursu?
Budzik. Zdecydowanie, budzik. I mocna kawa. Takie szczęście jest na obozach szkoleniowych (tak się profesjonalnie nazywają), że wykładowca wstaje wtedy, kiedy my wstajemy. Można się dogadać.W przypadku obozu wstajecie ledwo żywi, bo cały poprzedni wieczór i noc graliście w ‘Mafię’ i oglądaliście horrory- znaczy, uczyliście się. Były bardzo intensywne wykłady. Ledwo burcząc do siebie wstajecie i idziecie do (najczęściej, za drogich) łazienek, by później zrobić śniadanie (albo go nie zrobić – przez cały jeden turnus jedliśmy płatki z mlekiem na śniadanie. Można? Można), omawiamy plan dnia i wypływamy. W trakcie rejsu po kolejnej godzinie gapienia się w telefon pod pokładem trafia Cię szlag od szybkości łącza, wychodzisz na zewnątrz, opalasz się… i całkiem przypadkiem zaczynasz słuchać opowieści sternika, który wrzuci fakt czy dwa w rozmowę. Jeśli będzie się miło przytakiwać, kiwać głową i śmiać w odpowiednich momentach, może kto wie, instruktor pomoże w zrobieniu obiadu?
Na weekendowym kursie jest mniej czy więcej to samo, jednak trochę te rozmowy raczej są stricte związane z tematem żeglarstwa, a nie jak o trzeciej w nocy sternik próbował z kumplem szczepić dwa jachty. No i mu nie gotujesz, też plus. I nie musisz słuchać chrapania w nocy, czy narzekania żę talerze znowu niedomyte (to sam se umyj!).
I tak Wam powiem… całe szczęście, że to, czego się uczymy jest choć trochę ciekawe, i choć trudno uwierzyć, przydaje się. Nie wiem, kiedy przyda mi się znać proces powstawania gleby i jakie są ich rodzaje, bardziej prawdopodobne, że będę potrzebowała wiedzieć co zrobić jak na jachcie – powiedzmy – wybuchnie pożar, albo jak przewidzieć zmianę pogody. Robimy to w końcu w trakcie wakacji, nie jest to nudne. I ile daje satysfakcji! Ile czasu myślałam, że to, na czym się opieram to po prostu ‘stalowa linka’, a to się zwie ‘sztormreling’ (HA! Sztorm!). Tylko mnie to cieszy? Tak? Tylko mnie… okej…
I jakby nie patrzeć, patent żeglarza jachtowego to pozwolenie na prowadzenie czegoś…
…ludzie (bardzo możliwe, że dorośli) którzy wejdą z Tobą na jacht w roli twoich sługusów- załogi oczywiście, będą się Ciebie słuchać – to Ty masz patent i z założenia ogarniasz o co idzie, nie? Mogą sobie te mądrości schować, wiesz… do kieszeni (ale serio, 14 latek jako kapitan? To dopiero coś!).
zobacz uprawnienia Żeglarza Jachtowego >>> ŻEGLARZ JACHTOWY
Jeszcze nie dotarłam do sedna sprawy, tak naprawdę… co potrzeba, co jest w tym świetne… tylko jak? Jak osiągnąć pełnię szczęścia? Jak spełnić swe największe marzenia i posiąść ten przywilej?
Przejść kurs i zdać egzamin, oczywiście, toż to takie proste. Mogę powiedzieć z doświadczenia, że nie jest.
Ponieważ, powiedzmy sobie to wprost, to nauka. Trzeba się wielu rzeczy nauczyć. Czy przydatnych? Tak, ale nadal trzeba usiąść na chwilę, na chwilę się skupić, na chwilę użyć mózgu (a w trakcie wakacji… umówmy się, nie jest to takie proste – wiem z doświadczenia). I jak już się nauczysz (czego czasami nawet nie zauważasz, spędzając tyle czasu na łódce – wiedza potrafi sama przychodzić)… tak sobie niby żartuję, ale kurcze, czujesz się, że (po raz pierwszy w życiu!) wiesz co robisz, czego robić nie powinieneś i dlaczego. Wiesz, jak pływanie działa. No i możesz chwalić się wiedzą, oczywiście. (no bo który z twoich znajomych będzie wiedział co to ‘broben sztaksel’? Ja się pytam, który?).
Potrzeba się zapisać, wybłagać rodziców o pieniądze i podwózkę, przepływać na łódce tyle razy, że z nosa schodzi skóra, pouczyć się teorii. Po dwóch tygodniach obozu, gdy już usłyszałeś określenie, dajmy na to ‘prawy hals’ tyle razy, że wystarczy ci to na chyba całe życie, przychodzi czas na ostatni etap – egzamin. Wiesz, eleganckie wdzianko, komisja egzaminacyjna, te sprawy… (z wdziankiem to żartuję, ale kurczę, trzeba przyznać – poważna sprawa).
Pamiętam swój egzamin jakby to było wczoraj. Chcecie o nim usłyszeć? Nie? Trudno, i tak Wam opowiem.
Mój egzamin odbył się na Mazurach, bezpośrednio po obozie szkoleniowym. Wraz ze mną zdawało około ośmiu osób. Na początku była część pisemna – spokojnie, bez pytań otwartych, żadna filozofia ten test, odpowiedzi typu ‘ABC’ z jedną poprawną odpowiedzią. Część o budowie jachtu, pamiętam, poszła mi śpiewająco – po tak długim czasie spędzonym na jachcie powoli ma się dosyć mówienia “Podaj mi no… ten teges. Znaczy, tamten!” albo “Pociągnij za tą linkę… inną, taka wąska, z kropkami żółtymi” i faktycznie się tych wszystkich nazw nauczenia.
Trudniej było mi z teorią żeglowania, ale i tak ogarnęłam. Widzicie, to jest taka trochę fizyka, tylko że logiczna, wynikająca z siebie – i bez wzorów!
zobacz przykładowe pytania testowe >>> SZTORM TESTY
Pomimo swoich nerwów i drobnych brakach w wiedzy udało mi się przejść przez tą część. Naszedł czas na część praktyczną – prowadzenie jachtu. Mój egzaminator strasznie czepiał się o najdrobniejsze szczegóły – byłam pewna, że mnie nie przepuści – jednak wszystkim podchodzącym udało się. Na koniec, jako że może i chciał, wytknął nam jakie zrobiliśmy błędy, a co zrobiliśmy dobrze, czego się przestrzegać. Dostaliśmy Bardzo Ważny Papierek, który wraz z paroma innymi Bardzo Ważnymi Papierkami mieliśmy wysłać do Bardzo Ważnego Miejsca i dostać kolorową kartę – Patent Żeglarza Jachtowego i wyobraźcie sobie, tak się stało!
Miałam, jeszcze jako czternastolatka, swój pierwszy Bardzo Ważny Dokument – mogłam pływać sobie po jeziorach do woli. Jak to zrobiłam?
Magią, oczywiście.
Marta, 16 lat, uczestniczka obozu szkoleniowego na Mazurach