Wielu z Was miało okazję poznać Edytę i Adama w roli Wychowawców i Sterników podczas letnich obozów żeglarskich dla młodzieży na Mazurach. Dziś, po roku od ostatniego wywiadu (czytaj tutaj) zaglądamy ponownie do ekipy 3×100 Sailling i pytamy jak idą im postępy w budowaniu własnych jachtów ze sklejki. Jesteście ciekawi jak wyglądają obecnie ich jachty i jak minął im ten rok? Zapraszamy do krótkiego wywiadu z Edytą Krakowiak!
KK: Ostatni wywiad z Tobą rozpoczęłam od słów„3×100 – 3 osoby, 3 łódki, samotne przepłynięcie Atlantyku..” ..teraz powinnam dodać 3 lata! Bo chyba to już 3 rok Waszej przygody z samodzielną budową jachtów żaglowych? Ten rok był wyjątkowy pod każdym względem, obfitował w wiele nieoczekiwanych i nieznanych nam do tej pory wydarzeń.. globalny lock down, co wydarzyło się u Was w minionym roku?
EK: Nikt z nas się nie spodziewał, że zajmie to aż tyle czasu! Kiedy zaczynaliśmy budowę, entuzjastycznie wierzyłam, że uda mi się zrzucić łódkę do wody, jeszcze nie w pełni wyposażoną, tego samego roku. Na pierwsze testy w wersji surowej. Jak teraz wspominam początki projektu przychodzi mi do głowy tylko jedno określenie. Marzyciele. Mocno odrealnieni marzyciele.
Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Te trzy lata to rozwój własny, techniczny i żeglarski jakiego się nawet nie mogłam spodziewać!
Nauczyliśmy się radzić sobie, czasem lepiej, czasem gorzej na wielu płaszczyznach.
Te trzy lata to nie tylko budowa łódki. To wszystkie dylematy życiowe, organizacyjne, społeczne, indywidualne. To zdobycie całej gamy umiejętności, o których istnieniu wcześniej nawet nie zdawałam sobie sprawy! To rozmowy na poziomie, który był dla nas wcześniej nieznany. To nauczenie się negocjować, czy walczyć o swoje. To walka z przeciwnościami losu i początkowo zupełnym brakiem wiary w nasze powodzenie. To wreszcie niesamowicie piękne pogłębienie prawdziwej i szczerej przyjaźni. Na dobre i złe.
Krew, pot i łzy. Wszystko to wlaliśmy w nasze jachty dużej ilości (dosłownie).
Rok 2020 był dla nas ciężki, tak samo, jak dla każdego i z tych samych powodów. Początek pandemii przyniósł dylematy. Czy start w tym roku w ogóle jest możliwy? Czy warto się poświęcić jak najszybszemu skończeniu jachtów, a byliśmy w nieciekawej sytuacji czy jednak zabezpieczeniu sobie planu awaryjnego, który z dnia na dzień stawał się coraz bardzie realny. W końcu od paru lat data 2020 była dla nas magiczna. To miał być “ten rok”. Rok, do którego dążymy, na który się przygotowujemy, w którym spełnimy swoje skrupulatnie przygotowane marzenia. A wraz z jego początkiem, zamiast pozytywnego, motywacyjnego kopa, dostaliśmy po głowie.
Pogubiliśmy się tak samo jak każdy, co zaburzyło nam jakikolwiek rytm projektu. Nie mówię, że wcześniej było stabilnie i po sznurku, ale teraz stanęło wszystko na głowie. Opóźnienia w dostawach materiałów, problemy z firmami z którymi współpracowaliśmy, przez pandemię i kwarantannę pracowników. Opóźnienia, opóźnienia, opóźnienia. Aż w końcu problemy finansowe. Straciliśmy szansę na pozyskanie sponsorów, pracy też nie było za dużo. Mało kto teraz się porwie na wsparcie pieniężne tak niszowego projektu, ale będziemy próbować chociaż nie zbankrutować ?
KK: Na jakim etapie są projekty Waszych łódek?
Wszystko powoli spina się w całość. Można powiedzieć, że zostały detale i wykończeniówka, ale to i tak jeszcze dużo roboty. Właśnie takie detale zajmują najwięcej czasu, a przy nich nie można się spodziewać szybkiego, widocznego postępu. Obecnie wiele czasu musimy poświęcać już nie tylko nad fizyczną pracą, a nad myśleniem koncepcyjnym, projektowaniem, planowaniem. Nie możemy dać się zwieść, że jest dobrze i rozluźnić tempa. Jednak chociaż tyle, że razem z początkiem 2021, wreszcie, po tylu latach widzimy koniec budowy, co wprowadzi nas w zupełnie inny etap.
KK: Co było dla Was w minionym roku najtrudniejsze? Czy mieliście ciężkie momenty?
EK: Odnalezienie się w nowej rzeczywistości. Zaplanowanie życia, dni i tygodni na nowo. Spięcie pracy nad łódką i nad projektem, pracy zarobkowej i życia zawsze było problematyczne, a teraz dołożone zostały kolejne utrudnienia.
W minionym roku wiele rzeczy zaczęło się sypać i opóźniać. Skala trudności powiększyła się o kolejne stopnie.
Zaryzykuje stwierdzenia iż najtrudniejsze była świadomość, że przecież to jest oczywiste, że dociągniemy ten projekt do końca, choćby doszło do tego, że nie spalibyśmy po nocach i rwali włosy z głowy (a tego nie chcemy) więc musimy sobie jakoś poradzić. Odpowiadamy przed samymi sobą, a siebie samych zawieść nie chcemy.
KK: Nad czym konkretnie obecnie pracujesz? Co przed Wami? Ile pracy zostało? Czy to już z górki?
EK: Jeżeli o mnie chodzi, aktualnie pracuję nad zakończeniem instalacji elektrycznej, “choinką rufową”, czyli sterem i stabilizatorami rufowymi (później stelażami pod panele słoneczne i samosterem) oraz sztorcklapą. To stan na tu i teraz rozgrzebanych tematów.
Adam wymyśla szczegóły zabudowy wnętrza jak mocowania na talerze, kubki i dopieszcza swój przyszły dom. Jest w komfortowej sytuacji, jeżeli chodzi o postęp. Zajmuję się dokończeniem tematu naszych kilów (ocynk, odlanie ołowiu). Projektem pantografu, złożeniem pierwszego samosteru. Nadal czekamy na maszty, bez których nie możemy ruszyć z całym wielkim etapem prac, miejmy nadzieję, że pojawią się wkrótce!
Zostało realnie około dwóch miesięcy prac. Praktycznie wszystko, co ostatecznie daje gotowe, pływające jednostki jest już rozgrzebane.Niby z górki, ale wiemy z doświadczenia, że nie możemy ufać swojej intuicji, bo czas lubi uciekać nam przez palce, a z pozoru proste tematy niedoszacowujemy regularnie.
Nie ma już odwrotu. Zmierzamy w kierunku mety!
KK: A który etap budowy jachtu do tej pory był najtrudniejszy? Pod jakim względem?
EK: Każdy był inny i ciężko wyłonić ten “najgorszy”. Tak na dobrą sprawę trudność tego wszystkiego polegała na tym, że w niczym nie byliśmy wcześniej za bardzo biegli. Większości tematów musieliśmy się nauczyć od zera. Na początku to było wielkie i głębokie morze w którym tonęliśmy i próbowaliśmy myśleć tylko nad tu i teraz. Owszem, czasami, odbija się to czkawką, ale inaczej załamalibyśmy się pod natłokiem…własnej niewiedzy. Jedno wiemy. Kolejny projekt poprowadzimy dużo lepiej ?
KK: Czy chcieliście się wycofać i rzucić to wszystko w cholerę?
EK: I to nie raz! Każdy z nas przeżywał momenty kryzysowe. Widać to było chociażby po spadku wydajności pracy, rzadszym pojawianiu się w szkutni, czasami nawet miesięcznymi przerwami od choćby wspomnienia o łódce.
Cały czas lawirujemy między okresami twórczymi i produktywnymi, gdzie zaczyna być widać światełko w tunelu i wszystko się spina, a tymi gdzie wszystko leci z rąk, nie wiadomo za co się zabrać i panikujemy. To właśnie te trudne chwilę nas ostatecznie wzmocniły. Radzimy sobie z niepowodzeniami w coraz lepszy sposób. Ten projekt nas przerósł już nie raz. Ale my się nie ostatecznie nigdy jeszcze nie poddaliśmy i oby tak już zostało do końca!
A “Kryzys ostatnich chwil przed Portugalią” dopiero przed nami..
KK: Czy łódki Was dzielą czy łączą? Zdarza Wam się pokłócić w tych trudniejszych momentach czy raczej jesteście dla siebie wsparciem.
EK: Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek się pokłócili. Jedyne spięcia jakie powstały to te o źle odłożone narzędzie lub mój ulubiony pisak, który Adam użył do zamieszania nim żywicy ? To naprawdę niesamowite jak dobrą, zdrową relacje udało nam się utrzymać. Panuje dobry podział obowiązków, jedno drugiemu wybacza chwile słabości i wspiera w nich, zdejmując z barków część zobowiązań jak drugie nie daje rady lub pozytywnie motywując.
Wspólnie pracujemy nad różnymi rozwiązaniami, dzielimy się swoimi przemyśleniami oraz nowo zdobytą wiedzą. Czasami, aż musimy się powstrzymywać przed spędzeniem całego dnia roboczego w ciepłym wnętrzu łódki Adama rozmyślając nad różnymi koncepcjami, snując dalsze plany itp. Dla tak młodych osób jak my, udźwignięcie tak ogromnego i trudnego projektu, praktycznie cały czas od początku poruszając się jak we mgle, jest trudne. Stąd tyle czasu nam to zajmuje. Najpierw musimy się nauczyć o co w ogóle w tym wszystkim chodzi, a potem jeszcze popełnić pare błędów, aż nie wyjdzie poprawnie. Dlatego dobrze, że mamy trochę więcej niż jeden mózg do ogarnięcia tego wszystkiego.
KK: Czy w międzyczasie w 2020 roku żeglowaliście? Jak pod względem żeglarskim minął Wam ten rok?
Szczerze trzeba przyznać, że było cienko. Ale jak na realia w jakich się znaleźliśmy udało nam się urwać cokolwiek z tego trudnego sezonu.
Trójka Radeckich (chłopaki wraz z tatą) popłynęli na tegoroczną edycję Maristo Cup, czyli regat z Sopotu, na Visby na Gotlandii i potem znowu do Sopotu, gdzie na morzu spotkało ich pełne spektrum warunków. Było to świetną szkołą i kolejnym przygotowaniem do samotnej żeglugi na małym jachcie. Płynęli w trójkę, na 26 stopowym jachcie przy wietrze przekraczającym czasem 8B.
Ja i Adam siedzieliśmy pare tygodni na Mazurach pływając z dziećmi i młodzieżą w ramach obozów – rejsów turystycznych po Mazurach ze Sztorm Grupą.
Na wiosnę również wyszkoliłam paru nowych żeglarzy jachtowych, a na jesieni przeegzaminowałam paru przyszłych Jachtowych Sterników Morskich.
Udało mi się zrealizować parę krótkich rejsów, wziąć udział m.in w Bałtyckim Śledziu, aż w końcu we wrześniu ruszyłam razem z Olkiem Hanuszem “przestawić” łódkę z Gdańska na Karaiby. Wbrew wszystkiemu. Ale tutaj też nie poszło wszystko tak jak planowane. Najpierw przygotowania jachtu się przeciągnęły, potem pojawiła się banda orek u wybrzeży Portugalii, przez co musieliśmy zmienić trasę. Potem rozszalały Północny wepchnął nas w kanały śródlądowe dużo wcześniej niż planowaliśmy…
Zamiast być w grudniu na Kanarach, zostaliśmy łódkę w środku lądu, w północno-wschodniej Francji. Wróciliśmy na święta + dwa miesiące do Polski. Atlantyku w tym roku nie pokonamy razem, muszę to zrobić sama za rok ? Może to i dobrze się stało, że ani setki, ani Shipman nie przekracza w tym roku oceanu, bo o łagodne warunki na crossing jak na razie raczej ciężko. Wracamy do łódki na wiosnę, ale jedynie dopłynąć do tych nieszczęsnych Kanarów. Ten projekt też się przedłuży o kolejny rok, ale mimo, że nie będzie, przynajmniej w tym składzie zrealizowany w pełni, co się nauczyłam i błędów popełniłam to moje!
KK: Kiedy pierwszy rejs własnym, samodzielnie zbudowanym jachtem? Jak planujecie testy jachtów?
EK: Wszystko wskazuje na to, że nic nas w tym roku nie zatrzyma przed podbiciem szwedzkich szkierów, tak jak od początku marzyliśmy. Adam będzie gotowy pierwszy. Powinien zwodować swój jacht wczesną wiosną, o ile celowo się nie zasabotuje, żeby się nie wodować samemu ? Mała, różowa “Heroinka” dołączy do niego na przełomie czerwca/lipca.
Jeszcze nie zadecydowaliśmy ostatecznie, ale raczej na pierwsze wybierzemy Elbląg. Potem testy na Zalewie Wiślanym, zatoka, polskie wybrzeże, Szwecja…
Miejmy nadzieję, że będzie można się spotkać w większym gronie na wodowanie i chrzciny jachtów! Zapraszamy absolutnie wszystkich! Jak nie na żywo, to zawsze zostaje nam transmisja online!
KK: Edyta, wszyscy trzymamy mocno, mocno kciuki!