Bycie żeglarzem było, jest i będzie zaszczytem. Każdy, kto wchodzi do świata wiatru i wody, staje się członkiem nowej społeczności. Bo załoga na jachcie, nie tylko własnym, jest trochę jak rodzina. Wspólna pasja przede wszystkim łączy, ale także zobowiązuje. Dlatego podtrzymywanie dobrej tradycji żeglarskiej powinno być obowiązkiem każdego żeglarza. Wspaniały gest, który miał miejsce podczas tegorocznych Targów WIATR i WODA zainspirował nas do tego, żeby szerzyć świadomość dobrych obyczajów żeglarskich i promować pozytywną postawę wspierania śmiałków wyruszających w rejs życia. Czy nad Zalewem Zegrzyńskim, czy na Mazurach, czy w rejsie dookoła świata – bracia żeglarze, wspierajmy się!
Za nami 31. edycja Targów Sportów Wodnych i Rekreacji „WIATR i WODA”. Choć impreza odbyła się na przełomie lutego i marca, to wciąż żywe są w nas pozytywne emocje. Setki rozmów, masę inspiracji i tłum gości w trakcie spotkania z Rafałem Moszczyńskim – to tylko część dobrych zdarzeń, które dodały nam wiatru w żagle na nadchodzący sezon. W trakcie eventu mieliśmy też okazję doświadczyć jeszcze bardziej uskrzydlającej atmosfery.
Premiera jachtu Caravela 950, którym Rafał Moszczyński planuje wyruszyć w rejs dookoła świata śladami Henryka Jaskuły, zebrała w murach Expo XXI w Warszawie tłumy zainteresowanych. Słowa otuchy i wsparcia płynęły z każdej strony. Jednak jeden wyjątkowy gest sprawił, że do dzisiaj nie umiemy przejść obok niego obojętnie. Szymon Kuczyński, który już dwukrotnie okrążył świat, przekazał Rafałowi kamerkę GoPro7. I może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że Szymonowi sprzęt podarował wcześniej Kapitan Mariusz Koper. Kamerkę wygrał w konkursie Magazynu „Wiatr” na Żeglarza Roku! Nie dość, że kamerka pozwala na filmowanie rejsu, to przy okazji stała się niejako „talizmanem” przekazywanym z rąk do rąk. Za kilka miesięcy będzie służyć podczas projektu SOLO NON – STOP, a potem trafi w ręce kolejnego śmiałka!
BĄDŹ NA BIEŻĄCO! ŚLEDŹ PRZYGOTOWANIA DO REJSU SOLO-NON STOP 2019 >>
Ten wspaniały gest uświadomił nam, jak ważne jest wspieranie kompanów. Niezależnie w jakim rejsie życia płyną. Bo tak naprawdę w chwili, gdy decydujemy się postawić pierwszy raz nogę na jachcie, wyruszamy po własną przygodę. I wcale nie musi to być od razu podróż dookoła świata. Choćby to był rejs po najmniejszym akwenie wodnym w Polsce, to żeglarstwo zobowiązuje. I warto kultywować dobre zwyczaje. W jaki sposób żeglarze mogą się wspierać? Oto kilka przykładów zasłyszanych na kursach Sztorm Grupy. Z życia wzięte, wcale nie z podręcznika etykiety żeglarskiej.
Chrzest na wodzie
„Żeglarstwo to u nas hobby rodzinne – z dziada pradziada. Jednak w rejsy – morskie i śródlądowe – ruszali tylko mężczyźni. To nie znaczy, że kobiety miały zakaz wstępu na pokład. Wręcz przeciwnie. Panowie próbowali zarażać żony swoją pasją na różne sposoby. Trzeba przyznać, że prawie im się to udało. Zwłaszcza, że aż w dwóch przypadkach (zgodnie z tradycją) to kobiety miały honorowe wejście na pokład przed pierwszym rejsem. W roli matki chrzestnej. Na razie tradycja jest kontynuowana – najmłodszy żeglarz oswaja się z przygodą pod żaglami, a ja zostałam matką chrzestną rodzinnej żaglówki. Kto wie, może pójdę jednak o krok dalej i stanę jako pierwsza dziewczyna w rodzinie za sterem?” – mówi Marta, mama Piraciątka ze Sztormlandii.
Samotny żeglarz w szkwale
„Zanim zdecydowałem się na kurs żeglarski, dałem się namówić szwagrowi na wspólne pływanie. Chciał mnie oswoić z tematem, bez rzucania na głęboką wodę. Ale nie wszystko da się zaplanować pod siebie. Zwłaszcza pogodę. Kiedy odbiliśmy od kei słońce prażyło i była flauta. Mieliśmy szansę pogadać o manewrach, i nie tylko, w całkiem przyjemnych warunkach. Choć czasu wciąż mieliśmy sporo, nagle szwagier podjął decyzję o kierowaniu się do bazy. Pokazał mi marszczącą się wodę i unoszące się na plaży liście. Powiedział, że za chwilę solidnie dmuchnie i mam być gotowy do odpalenia silnika, kiedy on zrzuci żagle. Jak powiedział, tak się stało. W pewnym momencie nakazał mi podpłynąć bliżej jachtu, który mieliśmy na kursie. Nie wiedziałem o co chodzi, ale szybko zorientowałem się, że za sterem siedzi samotny żeglarz. W tym momencie szwagier mi zaimponował. Zrozumiałem, że jest gotów wezwać dla niego pomoc. Choć byliśmy blisko brzegu, wiedziałem, że to nie żarty – zwłaszcza, że na innym jachcie obok nas nagły szkwał porwał foka. Na szczęście podpłynęły dwie motorówki WOPR. Nam kazali płynąć do portu, a pozostałym jednostkom bez silnika pomogli bezpiecznie dotrzeć do kei” – wspomina Sebastian, uczestnik kursu na żeglarza jachtowego:
Motorowodniacy dla żeglarzy
„Łódki rzadko wybaczają sternikom błędy. Przy mocnych wiatrach i doprowadzeniu do dużych przechyłów albo niekontrolowanym zwrocie przez rufę lubią zrobić wywrotkę. W żargonie żeglarzy nazywa się to „grzybem”. Bywa, że masa jachtu jest tak duża, że mimo usilnych starań załodze trudno uzyskać przeciwwagę i postawić łódkę do pionu, mimo prawie natychmiastowego stanięcia na mieczu. Okazuje się wtedy, że pomoc WOPR’u lub motorowodniaków staje się w takich sytuacjach niezastąpiona. To nie wstyd. Przecież sternicy statków znajdujących się w pobliżu jednostki wzywającej pomocy sygnałem dźwiękowym lub optycznym zobowiązani są niezwłocznie pośpieszyć z pomocą. Wiem jedno – holowanie wywróconego jachtu do brzegu, gdy maszt jest całkowicie zanurzony w wodzie, nie jest dobrym pomysłem. Przy takim holowaniu prędzej czy później można zaryć masztem w dno. Żeby zminimalizować ryzyko szkód warto ekspresowo zabezpieczyć maszt przed zanurzeniem, podkładając na topie koło ratunkowe lub kamizelkę. I pozwolić sobie na pomoc! Motorowodniacy też ludzie” – podpowiada Bartek, instruktor kursów motorowodnych.
Wybawienie burłaczenia
„Kiedy byłem młody i żeglowałem ze swoimi dziećmi szlakiem Wielkich Jezior Mazurskich standardem było holowanie łódki w kanałach na tzw. burłaka. Zwykle do zadania oddelegowywano „młodych”, żeby mogli się wykazać. Dzisiaj w zasadzie ten proceder zniknął. Większość żaglówek – prywatnych i czarterowanych – ma na wyposażeniu silnik. Wystarczy odpalić przycisk “ON” i jedziemy. A „młodemu” możemy zlecić co najwyżej obieranie ziemniaków. Ale zawsze może się zdarzyć zalany silnik, brak paliwa, zerwania linka albo inne uszkodzenia. Wtedy już nie jest tak łatwo. Z sentymentem wspominam pomoc innych braci żeglarzy i holowanie nawet kilku żaglówek. Myślę, że dziś przy jakiejkolwiek awarii pomocna dłoń będzie – mimo wszystko – tak samo cenna” – mówi Stanisław, dziadek Małego Pirata z Karaibów.